To nie wycieczka

Poniżej przedstawiamy bardzo osobistą relację-świadectwo Michała z Plenerowej Drogi Krzyżowej Poznań – Pola Lednickie. Michał był organizatorem tego wydarzenia.

Dziękując wszystkim uczestnikom i wspierającym naszą drogę krzyżową, chciałbym podzielić się kilkoma jeszcze gorącymi – kilkanaście godzin temu doszliśmy do Pól Lednickich – refleksjami.

Zacznijmy od początku: Tym razem wyszliśmy na drogę o dwie godziny wcześniej niż podczas poprzednich celebracji, około 9.30 dziewięć osób (w tym pięć z Jacków:)) stawiło się przy pierwszej stacji, mimo, że… spowite od wczesnego rana chmurami niebo i – co więcej – popadujący deszcz, a nawet mokry śnieg – nie nastrajały optymistycznie do wyjścia z domu, jednak świadomość, że idziemy na drogę krzyżową, a nie na zwykłą wycieczkę, pozwoliła przemknąć trochę obok tego problemu, a nawet przyjąć tę pogodę z wdzięcznością.

Szlak naszej drogi wiedzie – jak już wielu pewnie wie – głównie pośród pól,łąk,lasów. Chociaż szedłem tą drogą już piąty chyba raz, to dotychczas nie dane mi było doświadczyć czegoś, co przeżyłem teraz: otóż – dotychczas – doświadczałem raczej pozytywnych wrażeń ze spotkania z otaczającą naszą drogę przestrzenią. Tym razem, może właśnie poprzez dar takiej ponurej aury – przez większość dnia całą przestrzeń zmysłową wokół przeżywałem jako ziemię jakby przeklętą…

Oto „okazało się”, że w ogóle cały ten teren – mimo, że „dotyka” Poznania, to jest generalnie jednym wielkim pustkowiem, co więcej, ruiną, jeśli zdarzają się ludzkie siedziby, to często są to jakieś rozwalające się chałupy, nie wiem jak je opisać, po prostu obraz jakiejś ludzkiej bezradności, beznadziei, dziesiątki zaniedbanych, rozpadających się, zagraconych i zarośniętych domów i zagród, „okazało się”, że przechodzimy nawet przez tereny, gdzie w ogóle już życie zamarło, stoją jedynie resztki zarośniętych murów po niegdysiejszych gospodarstwach, a po jednym z krzyży, który jeszcze niedawno trwał i stanowił kolejną stację naszej drogi – pozostał już tylko stalowy uchwyt z fundamentem… :Okazało się”, że w powietrzu niejednokrotnie czuliśmy smrody z rozlewających się ludzkich szamb, czy potworny swąd spalanych na potęgę w tych okolicach śmieci… Co więcej, nawet wśród pustkowia pól było tym razem tak inaczej, a efekt ponurej ciszy wzmacniały tam jeszcze jakby złowrogie odgłosy dzikich ptaków… A wzdłuż całej drogi, po rowach, po krzakach, leżało, nawet na tych pustkowiach, mnóstwo jakiegoś syfu, śmieci, resztek…

Przytaczam to moje drastyczne doświadczenie, bo miałem poczucie, że nie chodzi jedynie o jakieś moje odczucia estetyczne, zastanawiałem się zatem co Pan Bóg chce przez to wszystko powiedzieć, że tak „strącił” mi te różowe okulary, które dotychczas nosiłem na tej drodze??? Mam dwie interpretacje i chyba obie nie kłócą się ze sobą: to może być obraz mojego serca, jego niektórych obszarów, ale to też może być metafora doświadczenia Zbawiciela, że kiedy szedł drogą krzyżową zgotowaną przez nas, to może właśnie jakoś tak podobnie widział świat naszych serc – spustoszony, smutny, zaśmiecony, zrujnowany, ziejący jakąś rozpaczą, smrodem, pogrążony w mrokach… I daje nam te obrazy, by jakoś nami potrząsnąć… Dało mi to do myślenia…

Krótko po 18 doszliśmy do Pól Lednickich, gdzie nad grobem o. Jana Góry odprawiliśmy ostatnią stację drogi. Przesłanie z rozważań ks. Pawlukiewicza, z których na naszej drodze tym razem korzystaliśmy, było tu szczególnie mocne – i adekwatne też do życia i świadectwa o. Jana, przytoczę więc jego fragmenty: „Aby wejść do świata pełni zbawienia, trzeba tu na ziemi zostawić wszystko. Dlatego całe życie tracimy – beztroskie dzieciństwo, kolorową młodość, dzieci, które opuszczają dom rodzinny, W końcu musimy zostawić pracę, stracić zdrowie, pożegnać nad grobem przyjaciół. (…) Wszystko zostaje nam zabrane. Czy zabrane? każdy człowiek ma przed sobą dwie drogi: żebraka i siewcy. Ten pierwszy gromadzi w żebraczych torbach swój nędzny majątek. Torby są wielkie, ciążą mu bardzo, a on nie rozstaje się z nimi ani na chwilę, choć tak naprawdę to tylko same śmiecie. Ale człowiek może być jak siewca, który idzie przez życie i hojnie rzuca na pole Królestwa Bożego ziarna swoich talentów, pracy i miłości. Pod koniec życia torba jest pusta. ale pole zostało obficie zasiane.”

Ukoronowaniem naszej drogi była msza święta wraz z uczestnikami warsztatów tanecznych, odbywających się właśnie na Lednicy przed czerwcowym spotkaniem młodych. Za cały ten piękny dzień – chwała niech będzie Panu!

Recommended Posts